Forum Forum o zjawiskach paranormalnych itp Strona Główna Forum o zjawiskach paranormalnych itp
Wszystko o tym co jest tajemnicze i pranarormalne !!
 
 FAQFAQ   SzukajSzukaj   UżytkownicyUżytkownicy   GrupyGrupy   GalerieGalerie   RejestracjaRejestracja 
 ProfilProfil   Zaloguj się, by sprawdzić wiadomościZaloguj się, by sprawdzić wiadomości   ZalogujZaloguj 

Inwazja Marsa

 
Napisz nowy temat   Odpowiedz do tematu    Forum Forum o zjawiskach paranormalnych itp Strona Główna -> Ufo, uprowadzenia, kosmos, NASA, chipy, 10 planeta, kręgi w zbożu itp.
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
Baej
Administrator



Dołączył: 09 Mar 2006
Posty: 216
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Pon 7:18, 13 Mar 2006    Temat postu: Inwazja Marsa

Marsjanie intrygowali i straszyli ludzi od ponad stu lat. Wreszcie okazali się iluzją, ale nie do końca. Może bowiem wszyscy tu, na Ziemi, pochodzimy z Marsa? Jest szansa, że lada chwila się dowiemy

Do Czerwonej Planety zbliża się teraz prawdziwa armada - aż trzy sondy (do niedawna na czele tej grupy była czwarta - japońska Nozomi, ale 10 dni temu nie zdołała wejść na orbitę planety). Od kilku lat krążą nad Marsem dwie inne sondy. Takiego tłoku nie było w przestrzeni pozaziemskiej nawet w gorącym okresie wyścigu na Księżyc. Ale też okazja jest wyborna. Mars zbliżył się do Ziemi na najmniejszą odległość od 60 tys. lat.

Mechaniczny kret i dwa żółwie

W ciągu najbliższych tygodni trzy lądowniki spróbują osiąść na powierzchni planety. Pierwszy będzie filigranowy 60-kilogramowy Beagle-2. Oderwie się od europejskiej sondy Mars Express, zanim jeszcze ta zaparkuje na orbicie planety, i dokładnie w Boże Narodzenie spadnie na równinę Isidis Planitia. Beagle-2 będzie nieruchomą stacją, rozłoży baterie słoneczne jak płatki tulipana i będzie badać marsjański grunt za pomocą kreta, którym może wwiercić się na głębokość 1,5 metra.

4 stycznia zaplanowano lądowanie amerykańskiego próbnika na dnie krateru Guseva. Będzie to sześciokołowy pojazd wielkości meleksa, nazwany Spirit, zdalnie sterowany z Ziemi. - Podobny do olbrzymiego żółwia z Galapagos, waży mniej więcej tyle samo i będzie się poruszał podobnie ślamazarnie - tłumaczy Steve Squyres z Cornell University, naukowy opiekun misji.

Zaś 25 stycznia przybędzie bliźniaczy mechaniczny "żółw", o imieniu Opportunity. Celuje w równinę Meridiani po drugiej stronie planety.

Gdyby te trzy misje się powiodły, to liczba udanych lądowań na Marsie z miejsca uległaby podwojeniu. Mars nauczył jednak pokory speców od nawigacji kosmicznej. Ponad połowa misji nie zdołała nawet dotrzeć w pobliże planety, a ponad dwie trzecie lądowań skończyło się niepowodzeniem. Szczególnego pecha mieli Rosjanie, którzy nie osadzili na planecie ani jednego lądownika, choć próbowali sześć razy, a wcześniej poradzili sobie nawet z Wenus, gdzie panuje piekielne ciśnienie i temperatura. Raz prawie im się udało - Mars-3 dotarł do powierzchni, ale nadawał z niej tylko przez 20 sekund, przesyłając strzęp niewyraźnego zdjęcia.

- Trudno dolecieć do Marsa, ale jeszcze trudniej tam wylądować - mówi Ed Weiler, jeden z dyrektorów agencji kosmicznej NASA. - Wystarczy kilkusekundowy, huraganowy podmuch wiatru w ostatniej fazie lotu, a statki będą stracone.

Amerykanie po cichu wątpią, czy Beagle-2 przeżyje. Europejska Agencja Kosmiczna nigdy jeszcze nie próbowała lądować na innej planecie. Weiler boi się też o swoje statki, choć Amerykanie zdołali już posadzić na Czerwonej Planecie dwa bliźniacze Vikingi w 1976 roku, a potem Pathfindera w 1997 roku. Ale też przeżyli gorycz porażki - cztery lata temu przepadł ich lądownik Mars Polar Lander. Prawdopodobnie się roztrzaskał. Pewności nie ma, bo od momentu lądowania nie dał znaku życia.

Spadną jak jajko z wieży

Mózgiem amerykańskiego programu podboju Marsa (jak i innych planet) jest kalifornijskie Laboratorium Napędu Odrzutowego w Pasadenie, gdzie pracuje ponad 5,5 tys. osób. Tam można wciąż spotkać inżynierów, którzy pamiętają jeszcze marsjańskie misje Marinerów sprzed ponad 30 lat. - Nie zawsze jednak bagaż starych doświadczeń jest pomocny - twierdzi Gentry Lee, członek starej ekipy przygotowującej Vikingi ("Niektórzy dziwią się, że jeszcze nie umarłem"). Vikingi budowano olbrzymim kosztem - w przeliczeniu na dzisiejsze pieniądze kosztowały ponad 3 mld dol. Inżynierowie mieli wtedy dość pieniędzy, a także czasu (bo misja opóźniła się o dwa lata), by przetestować mnóstwo różnych technicznych rozwiązań. Dziś żaden projekt planetarny nie dostanie takiego budżetu.

Pathfinder dowiódł, że są możliwe dużo tańsze bilety na Marsa. Jego misja kosztowała jedynie ćwierć miliarda dolarów (to naprawdę niewiele, więcej pochłonęła produkcja filmu "Titanic" w sąsiednim Hollywood - podkreślają w Pasadenie). Ale drogie, choć sprawdzone rozwiązania z Vikinga nie na wiele się tu przydały. Trzeba było niemal wszystko wymyślać i robić od początku.

Vikingi używały silników, których skierowane w dół dysze tworzyły ciąg przeciwny sile ciążenia. Łagodnie i miękko dotknęły gruntu. Pathfinder jak kamień spadł na powierzchnię, a upadek amortyzowały poduszki powietrzne, które się w ostatniej chwili nadmuchały i szczelnie go opatuliły.

Nie był to oryginalny pomysł Amerykanów. - Rosjanie już wcześniej stosowali poduszki. Mieli lądować w ten sposób na Wenus, a podobno też nawet na Księżycu, choć w tym ostatnim przypadku jesteśmy sceptyczni, czy rzeczywiście im się udało - mówią na korytarzach Laboratorium Napędu Odrzutowego.

- Wbrew pozorom to bardzo bezpieczny sposób dostarczania ładunku z przestrzeni kosmicznej na powierzchnię planety - wyjaśnia mi Steve Squyres. - W moim ulubionym muzeum nauki od lat przeprowadzany jest konkurs, w którym trzeba wymyślić, jak zrzucić surowe jajko z wysokiej wieży, żeby się nie rozbiło. Zauważyłem, że najbardziej skuteczne i niezawodne są najprostsze metody polegające na otoczeniu jajka czymś miękkim.

I taki też scenariusz lądowania przewidują tegoroczne misje marsjańskie. Zarówno Beagle-2, Spirit, jak i Opportunity zapożyczyły od Pathfindera poduszki powietrzne.

Dlaczego szukamy pod latarnią

W czasie półrocznej podróży na Marsa lądowniki były zamknięte w specjalnej kapsule żaroodpornej. Ona będzie chronić je podczas pierwszej fazy lotu, kiedy wpadną w atmosferę z prędkością ponad 5,4 km/s. Prędkość zostanie wyhamowana najpierw tarciem powietrza, a potem spadochronem, którego zadaniem jest też pionowa stabilizacja lotu. Atmosfera Czerwonej Planety jest tak cienka i rozrzedzona, że nawet spadochron nie zatrzyma rozpędzonych próbników. 15 metrów nad gruntem zostaną więc odpalone rakietki hamujące, które zastopują lot próbnika, ale tylko na moment, by napełniły się poduszki powietrzne. Dłużej już niepotrzebny spadochron zostanie odrzucony, a próbnik wtulony w poduszki spadnie na powierzchnię. W pierwszym odbiciu na swych amortyzatorach może podskoczyć na wysokość mniej więcej czwartego piętra. Będzie skakał po Marsie niczym wielka plażowa piłka, może przekoziołkować około kilometra, nim się zatrzyma.

Jeśli jednak w chwili odpalenia rakietek spadochron nie będzie zwisał pionowo, bo np. zostanie przechylony gwałtownym podmuchem wiatru, to siła odrzutu nie wyhamuje prędkości, lecz tylko zmieni jej kierunek. Poduszki mogą nie wytrzymać wielkiej siły zderzenia z gruntem.

Niebezpieczeństw czyha zresztą więcej. Lądownik może stoczyć się w dół stromej skarpy, wpaść w przepaść albo trafić na pole ostro najeżonych skał, które rozprują powłokę poduszek (choć zrobiona jest z tworzywa dwa razy wytrzymalszego niż kamizelki kuloodporne). Tak się zdarzało w testach przeprowadzanych w największej komorze próżniowej NASA w pobliżu Cleveland, gdzie inżynierowie specjalnie przywieźli ze sobą z Kalifornii różnego typu skały wulkaniczne (jakich nie ma w okolicach Cleveland), by w miarę wiernie odtworzyć marsjańskie środowisko.

Nie ma możliwości sterowania lotem, by w ostatniej chwili ominąć groźną rafę. Dlatego przez ponad dwa lata niezwykle starannie wybierano miejsca lądowania, posługując się fotografiami i pomiarami prowadzonymi przez sondy krążące już na orbicie planety. Potencjalne lądowiska musiały spełnić wiele warunków:
Leżeć na nizinach, żeby próbniki miały dostatecznie dużo czasu na wyhamowanie lotu w atmosferze. Tym warunkiem Steve Squyres był szczerze zmartwiony, bo trzeba było zrezygnować z wyżyny Tharsis, gdzie znajdują się olbrzymie marsjańskie wulkany, które być może jeszcze dziś są źródłem podskórnego ciepła.

Być płaskie, żeby próbnik nie staczał się w dół zbocza z coraz większą prędkością (ale jak znaleźć całkiem płaskie tereny w pooranym kanionami i podziobanym kraterami marsjańskim krajobrazie?).

Nie zawierać zbyt dużo głazów i kamieni, żeby nie rozerwały poduszek i nie tarasowały drogi pojazdom (kłopot w tym, że trudno z wysokości orbity dostrzec, czy kamieni jest dużo i czy są ostre).

Nie leżeć dalej niż 25 stopni na północ lub południe od równika, żeby zapewnić dostatecznie dużo słonecznego światła dla baterii słonecznych (to wykluczało obszary podbiegunowe, gdzie - jak się podejrzewa - zalega wieczna zmarzlina od czasu do czasu topniejąca).

Nie mieć grubej warstwy pyłu, bo będzie on zakrywał ogniwa słoneczne; może też przysypać pojazdy lub utrudnić im dostęp do skał.

Nie leżeć w wietrznej okolicy, by nagły podmuch nie zachwiał spadochronem podczas lądowania. To wykluczyło malowniczą rozpadlinę Melas Chasma w gigantycznych kanionach Valles Marineris, gdzie wieją zbyt silne wiatry.

A cel badawczy misji? Niestety, był uwzględniany na samym końcu. - To oczywiste, że jeśli nie wylądujemy bezpiecznie na powierzchni Czerwonej Planety, to i tak niczego nie zbadamy - tłumaczy Mat Golombek, odpowiedzialny za wybór właściwego lądowiska.

Na razie więc zabieramy się do eksploracji planety nie tam, gdzie spodziewamy się coś znaleźć, ale tam, gdzie potrafimy wylądować. Trochę jak w dowcipie o szukaniu zguby pod latarnią, bo pod nią jest najjaśniej. Ale właśnie, czego w ogóle szukamy na Marsie? Skąd ten pęd do badania i tłok wokół tej planety?

Powód od ponad stulecia jest ten sam. Spodziewamy się znaleźć tam życie.

Krwiożerczy Marsjanie

Długo wierzyliśmy, że będzie to życie inteligentne. Wielu astronomów zapewniało, że kanały - po raz pierwszy dostrzeżone na Marsie w 1877 roku przez Giovanniego Schiaparellego - muszą być tworem wysoko rozwiniętej cywilizacji.

W roku 1922 i 1924, w czasie kolejnych zbliżeń Marsa do Ziemi (następują co 26 miesięcy), rząd USA poprosił stacje radiowe o całkowitą ciszę w eterze, by można było usłyszeć sygnały z planety. Wszelkie nadajniki, nawet wojskowe, zamilkły na kilka dni (dziś taka akcja byłaby nie do pomyślenia), ale Mars również milczał. W 1938 roku słuchowisko radia CBS "Wojna światów" - opowiadające w formie realistycznych komunikatów radiowych o inwazji morderczych Marsjan, którzy wylądowali koło Princeton - wywołało prawdziwą panikę w USA. Wprawdzie autor i lektor słynnej adaptacji, 23-letni Orson Welles, zakończył program życzeniem "szczęśliwego Halloween", ale tysiące przerażonych osób już tego nie usłyszały. Ludzie opuszczali domy i uciekali, gdzie pieprz rośnie. CBS, przerażone wizją procesów sądowych, resztę wieczoru nadawało komunikaty dementujące wieści o rzekomej inwazji. To niezamierzone wydarzenie uczyniło z Wellesa gwiazdę, pomogło mu dostać się do Hollywood, gdzie trzy lata potem reżyserował arcydzieło - "Obywatela Kane" - a jednocześnie pokazało... jak powszechna była wśród Amerykanów wiara w Marsjan.

Kanały wciąż były zaznaczone na jednych z najdokładniejszych map powierzchni Marsa, jakie stworzył astronom Earl C. Slipher, a którymi posługiwała się NASA pod koniec lat 50., kiedy planowała wysłanie pierwszych sond w kierunku planety.

Jeszcze w 1959 roku rosyjski astrofizyk Josif Szkłowski na podstawie analizy ruchu marsjańskiego księżyca Fobosa doszedł do wniosku, że jest on niezwykle lekki. I albo jest zbudowany z materiału tysiąc razy lżejszego od wody, albo pusty, czyli wydrążony w środku. Szkłowski więc sugerował, że Fobos może być opuszczoną stacją orbitalną pradawnej, zaginionej cywilizacji marsjańskiej.

Mit Czerwonej Planety przyjaznej życiu pękł jak bańka mydlana dopiero wtedy, kiedy w 1965 roku w jej pobliżu przeleciał Mariner-4. To była pierwsza udana marsjańska misja. 21 niewyraźnych zdjęć ukazało krajobraz iście księżycowej pustki - morze kraterów. Ani śladu Marsjan, wody, kanałów, życia, wegetacji, jakiejkolwiek aktywności geologicznej. Żadnego podobieństwa do rzeźby powierzchni Ziemi.

Ale kolejne misje - zwłaszcza Marinera-9, który w 1971 roku wszedł po raz pierwszy na orbitę planety - złagodziły rozczarowanie. Dostrzeżono olbrzymie wulkany, trzy razy wyższe niż Mount Everest (wskazywały na gorące wnętrze planety), a także pradawne koryta, doliny i delty (wprawdzie obecnie suche, ale może kiedyś wypełnione wodą) oraz wielkie rozpadliny, długi i rozłożysty system kanionów Valles Marineris (dowodziły niegdysiejszej aktywności geologicznej, wskutek której popękała skorupa planety).

Niemniej jednak inteligentna cywilizacja na Marsie okazała się wielką iluzją, mimo że są tacy, którzy wciąż w nią wierzą i oskarżają NASA o zatajanie prawdy. W 1993 roku, po utracie sondy Mars Observer, kiedy naukowcy Laboratorium Napędu Odrzutowego gorączkowo zastanawiali się, co się z nią stało, przed bramami instytutu zjawili się demonstranci. Twierdzili, że NASA specjalnie zniszczyła sondę, gdyż ta jakoby nadesłała szokujące zdjęcia z Marsa.

Ta spiskowa teoria rozwinęła się przypadkiem - opowiadano mi w Pasadenie - kiedy przed laty NASA rozpalała zainteresowanie udaną misją Vikingów i z wielu tysięcy zdjęć planety specjalnie wybrała i pokazała najdziwniejsze, m.in. takie, na których można dopatrzyć się zarysu ludzkiej twarzy albo konstrukcji przypominającej piramidy. Plotka o pozaziemskiej cywilizacji na Marsie - wbrew intencjom NASA - rozrosła się na cały świat. Dlatego agencja zapowiedziała, że Mars Observer, jak tylko dotrze do Marsa, ponownie sfotografuje te same okolice planety i udowodni, że piramidy i inne rzekome twory obcych to tylko gra cieni. Ale, masz babo placek, sonda zaginęła, co oczywiście tylko dolało oliwy do ognia. Dopiero kolejny orbiter - Mars Global Surveyor, który w drugiej połowie lat 90. zaczął krążyć nad Marsem - wykonał zdjęcia, które powinny przekonać niedowiarków, że cywilizacji tam nie ma i raczej nigdy nie było. Niektórych naukowców też to rozczarowało.

Mikroby kontra makroby

Do dziś pozostała nadzieja, że są tam mniej rozwinięte formy życia. To właśnie miały sprawdzić Vikingi w połowie lat 70. Naukowcy dostali pierwszą w historii ludzkości okazję, by na obcej planecie poszukać życia. Ba, ale jak mieli to zrobić?
Nie wiedziano, tak jak dziś zresztą, jak takie obce życie może wyglądać.

Słynny astronom Carl Sagan domagał się, by lądowniki zaopatrzono w lampę błyskową, żeby kamery robiły zdjęcia również w nocy. - Prześladowała mnie myśl, że obudzimy się któregoś ranka i zobaczymy mnóstwo śladów wokół Vikingów. Nigdy jednak nie będziemy w stanie dostrzec samych stworzeń, gdyż prowadzą nocne życie - uzasadniał Sagan. W dyskusjach, jakie toczono w NASA, takie hipotetyczne duże stworzenia nazywano makrobami - w odróżnieniu od mikrobów.

- Nie wierzę w żadne nocne życie na Marsie, bo jest tam wtedy przejmująco zimno. Makroby będą raczej spały, próbując zachować ciepło i energię - dowodził biolog noblista Joshua Lederberg. - Niektóre organizmy na Ziemi, np. arktyczne ryby, skutecznie walczą z zimnem, produkują substancje niekrzepnące w niskich temperaturach. A drapieżniki? Czy nie byłoby dla nich najlepszą strategią polowanie w ciemnościach na śpiące organizmy Lederberga? - odpowiadał Sagan.

A kiedy szefowie misji nie zgodzili się na nocną lampę, zaproponował rozmieszczenie wokół lądowników przynęty i pułapek.

Sagan, znakomity astronom i popularyzator nauki, wcale nie był szaleńcem. Lubił stawiać szokujące pytania, na granicy naukowej poprawności, które trafiały w sedno problemu. A Vikingi obnażyły poważny kłopot, jaki naukowcy mieli z poszukiwaniem życia poza Ziemią.

Czego i jak tak naprawdę mieli szukać? Związków organicznych (węgla), które budują żywe organizmy na Ziemi? Niektórzy naukowcy jednak sugerowali, że mogą istnieć alternatywne formy życia, oparte np. na krzemie. Ale co wskazywałoby na to, że one żyją? W jaki sposób w ogóle zdefiniować życie?

Kamery Vikingów były w stanie zobaczyć wszelkie duże stworzenia albo ich tropy, niezależnie od tego, z czego byłyby zrobione. Z mikroorganizmami sprawa jest o wiele trudniejsza. Wystarczy wspomnieć gorące spory, jakie toczą się wśród badaczy od siedmiu lat, czy twory dostrzeżone w meteorycie ALH84001 są skamielinami marsjańskich mikrobów, czy też nie. A sonda dysponuje znacznie skromniejszym zestawem przyrządów niż badacze na Ziemi.

Ostatecznie Vikingi po wylądowaniu przeprowadziły na Marsie trzy eksperymenty, które miały zaobserwować ślady metabolizmu lub oddychania. Okazało się jednak, że wyniki nie dają jednoznacznej odpowiedzi. W listopadzie 1976 roku zespół Vikinga ogłosił w "Science" oficjalny raport-kapitulację: "nie doszliśmy do żadnych konkluzji dotyczących istnienia życia na Marsie". Pozytywny sygnał, jaki dał jeden z eksperymentów, mógł pochodzić zarówno od życia, jak i niebiologicznych, chemicznych reakcji. - Wciąż jednak uważam, że znaleźliśmy tam życie - powiedział mi ostatnio sam autor tego eksperymentu 79-letni Gilbert Levin, prezes spółki Biospherix.

Jednak większość naukowców w to wątpi. Ich zdaniem zbyt mało wiadomo o składzie marsjańskiej gleby i skał, o warunkach środowiska, żeby rozróżnić, co jest sygnałem reakcji chemicznych, a co znakiem obecności życia.

- Przed lądowaniem Pathfindera nie wiedzieliśmy niemal nic o tym, z czego i jak zbudowany jest Mars. Vikingi stały w miejscu, ich ramię nie sięgało skał, mogło nabrać tylko garść miałkiego pyłu, a z samych fotografii niewiele da się wyczytać - mówi Golombek. - Dysponowaliśmy tylko kolekcją kilkunastu meteorytów, które na Ziemię przyleciały z Marsa. Wszystkie były skałami bazaltowymi, wulkanicznymi, najbardziej powszechnymi w Układzie Słonecznym.

Czy nasze oczy mogą kłamać

To dlatego obecne misje na Marsa podejmą się mniej ambitnych zadań niż Vikingi. Żaden z lądowników nie będzie przeprowadzał eksperymentu bezpośrednio szukającego życia. Wcale nie dlatego, że nie wierzymy w życie na Marsie. Po prostu na razie nie wiemy, jak je tam dopaść.

Dlatego organizatorzy podboju Czerwonej Planety stawiają sobie teraz pytanie, na które łatwiej odpowiedzieć: czy są tam (lub kiedykolwiek były) warunki do istnienia życia takiego jak ziemskie?

Na Ziemi podstawowym warunkiem istnienia życia jest woda, tylko woda. Wszędzie tam, gdzie jest woda, znaleziono życie. W najzimniejszych rejonach Arktyki i bardzo gorących źródłach, głęboko pod ziemią, bez dostępu atmosfery. Tlen nie jest niezbędny.

Na Marsie nie ma rzek ani mórz. Zbyt niskie jest tam ciśnienie i temperatura. Kiedy się jednak obserwuje powierzchnię Czerwonej Planety z wysokości orbity, to widać ślady wodnej erozji - doliny rzeczne, meandry, delty, baseny etc. Ale czy to rzeczywiście ślady wody? Czy dobrze interpretujemy to, co widzimy na zdjęciach - to jest dziś podstawowy problem badaczy Marsa. Może obecną rzeźbę planety kształtowały lodowce z dwutlenku węgla, tj. suchego lodu. Może działała erozja wietrzna albo potoki lawy.

Trzeba więc zacząć od żmudnej pracy geologa. Wylądować, dotknąć skały, wwiercić się w nią, odłupać, znaleźć minerały, z jakich zbudowana jest skorupa Marsa, określić ilość wody zawartej w wiecznej zmarzlinie i czapach polarnych. To pomoże ustalić historię planety. Takie zadanie otrzymały sondy.

- Wierzymy, że krater Guseva niegdyś wypełniała woda. Na to wskazują obserwacje z orbity. Spirit zbada, czy są tam skały osadowe, które zwykle tworzą się na dnie zbiorników wodnych. Bliźniaczy Opportunity ma określić, czy na równinie Meridiani znajdują się rzeczywiście pokłady hematytu - minerału, jaki zwykle powstaje w obecności wody (np. przy gorących źródłach na Islandii) - mówi Dan McCleese, odpowiedzialny za cały program badania Marsa w Laboratorium Napędu Odrzutowego. - Jeśli oba pojazdy nie znajdą tam śladów działania wody, wtedy będziemy mieli problem. Miejsca, które dziś większość z nas uważa za wygodną kolebkę dla życia, okażą się dla niego całkiem niegościnne - dodaje naukowiec.

Ale każda odpowiedź, jaką przyniesie eksploracja Marsa, otworzy pole do fascynujących spekulacji.

Jeśli bowiem na Marsie są warunki dostateczne do tego, by mogło tam istnieć życie, ale tam go nie znajdziemy, to dlaczego na Ziemi narodziło się życie? Czy zadziałał jakiś nieznany nam, tajemniczy czynnik? Słowem, okaże się wtedy, że albo nasza wiedza o warunkach determinujących życie na Ziemi jest niewystarczająca, albo nasze pojawienie się na Ziemi jest niezwykle rzadkim przypadkiem i - z dużą dozą pewności - jesteśmy samotni we Wszechświecie.

Natrafienie zaś na mikroorganizmy albo choćby ich skamieliny na Czerwonej Planecie będzie oznaczało, że życie jest zjawiskiem powszechnym. Rodzi się wszędzie tam, gdzie ma do tego sposobność. Byłoby też interesujące dowiedzieć się, jak wygląda marsjańskie życie. Czym się różni od ziemskiego. Jakie cechy są wspólne dla życia w ogóle, a jakie zależne od typu planety.

Niewykluczone, że 4,5 mld lat temu życie rozwinęło się najpierw na Marsie. Wskutek kosmicznych kolizji odłamki skał z Czerwonej Planety spadły na Ziemię w postaci meteorytów, a tamtejsze organizmy stały się zarzewiem życia na naszej planecie. Kiedy klimat Marsa nieodwracalnie zmienił się na gorsze - stał się suchy i zimny - tamtejsze życie zginęło. Ziemia okazała się o wiele lepszym dla niego miejscem. Może więc wszyscy jesteśmy Marsjanami - sugeruje Mat Golombek.


Bibliografia [link widoczny dla zalogowanych]


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Wyświetl posty z ostatnich:   
Napisz nowy temat   Odpowiedz do tematu    Forum Forum o zjawiskach paranormalnych itp Strona Główna -> Ufo, uprowadzenia, kosmos, NASA, chipy, 10 planeta, kręgi w zbożu itp. Wszystkie czasy w strefie CET (Europa)
Strona 1 z 1

 
Skocz do:  
Możesz pisać nowe tematy
Możesz odpowiadać w tematach
Nie możesz zmieniać swoich postów
Nie możesz usuwać swoich postów
Nie możesz głosować w ankietach

fora.pl - załóż własne forum dyskusyjne za darmo
Powered by phpBB © 2001, 2005 phpBB Group
Regulamin